Bóg w moim życiu jest odkąd pamiętam, ale dopiero od śmierci drugiego męża nastąpiła prawdziwa Duchowa Rewolucja w moim życiu.
Już jako mała dziewczynka ukochałam Matkę Najświętszą. Zwracałam się do Niej w każdej trudnej sytuacji. a takich nie brakowało. Wychowałam się w rodzinie alkoholików. Tata prowadził nas do kościoła, mama nie zawsze. Ale byliśmy rodziną bardzo „katolicką”, która wychowywała nas dzieci w duchu, że Bóg za zło karze, że trafimy do piekła itd. Pamiętam z dzieciństwa Boga, którego trzeba się bać. W domu były awantury i przemoc, płacz i łzy. Ja prosiłam Matuchnę, by mnie zabrała do siebie. Nieraz modliłam się o śmierć, by rodzice zapili się, bo już nie dało się tam żyć. Było i tak, że znienawidziłam Boga za takich rodziców, za wstyd i upokorzenie. Ale były też dni abstynencji, wtedy cieszyłam się, że Maryja wysłuchuje moich próśb.
Gdy miałam 14 lat, rodzice oddali mnie do dziadków. Miałam się nimi opiekować. Tak mi mówiono. Dziadkowie przyjechali do Białegostoku z Elbląga. Czułam się odrzucona, ale z drugiej strony teraz wiem, że Bóg chciał, abym tu była.
Skończyłam szkołę i zaraz wyszłam za mąż. Urodziłam syna. W tym samym roku zmarła moja mama. Trudno mi było wybaczyć rodzicom, tym bardziej, że moi dziadkowie wrócili z powrotem po śmierci swojej córki do Gdańska, a ja zostałam sama. Miałam już dwoje dzieci. Jednak życie zmieniło się w piekło. Wtedy był to bardzo trudny czas. Sama musiałam utrzymać swoją rodzinę. Koszmar z dzieciństwa powrócił. Wstyd i upokorzenie, przemoc. Musiałam ratować siebie i dzieci. A Bóg – był, owszem, ale na moich warunkach. Liczyłam się tylko Ja. Po rozwodzie mój mąż zmarł. Jeszcze wtedy Bóg był – ale znowu na moich warunkach.
Miałam troje dzieci. Byłam sama, robiłam co chciałam. Ale stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Na mojej drodze stanął Zbyszek – drugi mąż. Urodziłam mu troje dzieci. Czułam się przy nim jak nowonarodzona. Doceniana, ukochana, szczęśliwa. Nie musiałam pracować. On utrzymywał całą rodzinę. I przyszedł taki moment, że zaczęło mi czegoś brakować. Mieliśmy ślub cywilny. Bóg był obecny w moim życiu nadal, ale zaczęła pojawiać się dziwna tęsknota w sercu. Pomimo ludzkiego szczęścia, moja dusza była smutna. Wiem, że żyłam w grzechu i im bardziej o tym myślałam, moje serce rozrywał ból. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że Bóg wzbudził we mnie tęsknotę za Nim, bo miał wobec mnie plan. I przyszedł taki dzień, że zmarł mój ukochany mąż. Gdy umierał (trwało to 7 dni), nie wiem czemu wypowiedziałam takie słowa przy jego łóżku trzymając różaniec w dłoniach Zbyszka: „Boże, dziękuję za wszystko, co przy Zbyszku dostałam od Ciebie. Niech się dzieje Twoja wola, Panie, tylko nie pozwól, bym się sama pogubiła zostając z małymi dziećmi. Pomóż mi, Boże.” Moje najmłodsze dziecko miało 2 miesiące, gdy on odszedł do domu Pana.
Ja, oczywiście, myślałam, że sobie poradzę, ale nic bardziej mylnego. Po dwóch miesiącach od śmierci wiedziałam już, że nie dam rady. Zaczęła się moja wewnętrzna walka z sobą. Depresja lękowa, paraliż i strach. To rządziło mną. Do czasu, kiedy z różańcem w ręku zaczęłam błagać Maryję o pomoc. Dopiero wtedy tak naprawdę zdałam sobie sprawę, że tylko Jezus przywróci mnie do życia. Wiedziałam i zdawałam sobie sprawę, jak ogromna odpowiedzialność spoczęła na mnie jako matce. Dzieci miały tylko mnie. Zdałam sobie sprawę, że starsze dzieci też jeszcze potrzebują matki. Tym bardziej, ze jeden z moich synów popadł w poważne problemy. Konflikt z prawem, uzależnienie od alkoholu. Musiałam się podnieść. Codziennie wraz z Maryją modliłam się o przemianę mojego serca. Bo, żeby pomóc dziecku, musiałam pomóc sobie. Jeden Bóg wie, co się działo w moim sercu. Walka wciąż trwała o moją duszę. Zobaczyłam w moim uzależnionym synu – człowiek, który wpadł w pułapkę. Zaczęłam spostrzegać problem alkoholików zupełnie z innej strony.
Jakimś trafem pojechałam z grupą AA na pielgrzymkę do Obór. Tam doświadczyłam czegoś bardzo dziwnego. Wróciłam z ogromnym pokojem w sercu. W głębi duszy pragnęłam przemienić swoje życie, nie wiedziałam tylko, w jaki sposób Bóg znajdzie lekarstwo na moją duszę – chorą, zranioną, samotną. Wylałam cały swój żal Matce Bożej Bolesnej w Sanktuarium w Oborach. Tam usłyszałam, że bycie mamą to trud i ogromna łaska. W czasie modlitwy za chorych i błogosławieństwa powiedziałam Jezusowi w Najświętszym Sakramencie, żeby uzdrowił moją duszę. Pamiętam, że to czego doświadczyłam i doświadczam to samo działanie Ducha Świętego. Nie rozumiałam, co się stało – „spoczynek w Duchu Świętym”. Dopiero ksiądz Adam, gdy mu o tym opowiedziałam, powiedział: „Zobaczy Pani, jak Pani życie się zmieni.” Teraz wiem, co miał na myśli. Od powrotu z tej pielgrzymki moje życie przeszło zwrot o 180o. Jezus stanął na tronie w moim życiu. Nie liczę się ja, tylko On. To nawrócenie wciąż trwa. Już nie proszę Boga tylko daj i daj, i daj… Teraz Boga uwielbiam. Odkrywam Chrystusa na nowo. Dziękuję za każdy oddech mojego życia.
Dzięki Jezusowi jestem w Odnowie w Duchu Świętym. Tam poznałam wielu ludzi, którzy tak jak ja, z bagażem cierpień i zranień oddali swoje życie Chrystusowi. Moja dusza wciąż pragnie Boga, Boga dobrego, który ukochał mnie za nic, Boga, który nauczył mnie przebaczać i kochać ludzi takimi, jacy są. Moja dusz pragnie Boga, który pozwala mi patrzeć oczami Jego Syna na świat, na każdego człowieka. Bóg nauczył mnie pokory, pozwolił mi poznać Swojego Syna Jezusa Chrystusa na nowo. Moja wiara wciąż dojrzewa. Pomimo, że problemów wciąż przybywa, nieraz brakuje na podstawowe potrzeby dzieci, ja wyzbyłam się lęku. Ufam Bogu bezgranicznie, bo wiem, że On doprowadzi mnie do celu, jakim jest Zbawienie. Mogłabym tu opisywać wiele cudów, jakie zdarzają się po „drodze” do nieba.
Wiem też, że jeszcze parę lat temu siedziałabym jak „mysz pod miotłą” zalękniona, z grymasem cierpienia na twarzy, byle tylko wzbudzić litość. Teraz wie, że jeśli Bóg chce, abym cierpiała fizycznie (nadmieniam, że jestem chorą osobą z przewlekłym zespołem bólowym kręgosłupa, chorobą jelita grubego i dwunastnicy, mam niedowład kończyn górnych, problemy z oddychaniem przez ucisk na nerw piersiowy – to tak ma być. Nauczyłam się wszystko oddawać Bogu. Gdy boli, myślę o Męce Jezusa – wtedy następuje dziwna rzecz, w pełnej świadomości zamieniam ból na modlitwę i nie czuję bólu. Tak ma być. Pan wie najlepiej, co mi potrzeba.
Gdy zapytałam się Jezusa: „czego chcesz ode mnie Panie za Twe hojne dary?”, Pan też szybko dał mi odpowiedź – powołał mnie do służby szerzenia Bożego Dzieła Miłosierdzia. A gdy patrzę teraz na moje życie, codzienność, na ludzi, których spotykam, na moje dzieci, to widzę samego Chrystusa. A gdy ktoś (a takich jest wielu) zapytuje się mnie: „Jak to możliwe, że mając tyle dzieci, ma Pani czas dla innych, zawsze Pani się uśmiecha i tak dobrze sobie radzi?… Skąd ma Pani tyle siły?” Ja odpowiadam wtedy krótko: To Chrystus – to On – to Jego zasługa.
Sama wiele razy nie mogę się nadziwić, jak dobry jest Bóg. Jak ja to robię, że dzieci nie chodzą głodne, zawsze coś ugotuję, znajdę czas dla wszystkich, podzielę się tym co mam, a przede wszystkim, ze umiem głośno i otwarcie mówić o Nim, o Jezusie Chrystusie, który oddał swoje życie na Krzyżu, bo tak ukochał ludzi. I nawet, gdy czasami mam wrażenie, że Bóg do mnie nic nie mówi, mam pustkę, to tylko po to, by nauczyć się wsłuchiwać w głębię swojej duszy. Nauczyć się walczyć ze swoimi słabościami i grzechem. Bo je jestem sama z siebie niczym, a tylko w Bogu, Jezusie Chrystusie, Duchu Świętym mogę pokonać każdą swoją słabość i grzech.
Chwała Panu!
Edyta l.40