Świadectwo Roberta

Mam na imię Robert. Pochodzę z rodziny, w której nie zawsze praktykowano zasady życia chrześcijańskiego i której zarazem związek z Kościołem był bardzo luźny. Zostałem ochrzczony po 8 miesiącach od dnia moich urodzin – dzięki dziadkom. Pierwszą Komunię Świętą zawdzięczam niektórym moim koleżankom i kolegom ze szkoły oraz katechetce siostrze Elżbiecie, która za ich namową na kilka miesięcy przed Pierwszą Komunią Świętą przyjęła mnie na lekcje religii, zajęła się mną i nadrobiła ze mną moje zaległości. Czas przygotowań do Pierwszej Komunii Świętej zbiegł się z czasem rozwodu moich rodziców. Ojciec porzucił rodzinę, pozostawiając na głowie mojej mamy mnie, rodzeństwo oraz do spłaty swoje długi. Mama stanęła z problemem, z którym od początku nie potrafiła sobie poradzić. Myślę, że przechodziła załamanie. Ciągle narzekała, że na nic ją nie stać, że ja ją tyle kosztuję. Oszczędności robiła na jedzeniu i ubraniach. Mimo, że byłem dzieckiem, rozumiałem ją. Nie chciałem stawać na jej drodze, nie chciałem być dla niej ciężarem. Mama zajęła się sobą i młodszym bratem. Ja miałem większą swobodę działania. Nie lubiłem domu. Na ulicy spotkałem podobnych do mnie. Nie potrafię nazwać tego, co się we mnie wówczas działo. Niewątpliwie było mi trudno. Znam smak głodu i wiem, do czego byłem zdolny, żeby zdobyć coś do jedzenia. Do dziś mam uczucie pewnego bezpieczeństwa, kiedy się najem. Wówczas wyróżniałem się ze swojego otoczenia zaniedbaniem i chyba zapachem. Nie radziłem sobie z nauką. Zainteresowała się mną pedagog szkolna. Za jej przyczyną zostałem czasowo odebrany mamie i przeniesiony do Dziecięcego Centrum Readaptacyjnego filii Państwowego Domu Dziecka w Jeleniej Górze. Tam chodziłem do szkoły. Nie pamiętam za dobrze tego okresu. Były tam dzieci z całej Polski. Dzieci, których rodzice byli albo alkoholikami, albo się rozwiedli. Był tam jeden chłopak, którego rodzice byli głuchoniemi. Szkołę podstawową kończyłem już w Białymstoku jako czwórkowo-piątkowy uczeń. Nie pamiętam swojego Bierzmowania. Jednak od tego czasu każdego dnia, bez przerwy, modlę się na różańcu. Po maturze odbywałem zasadniczą służbę wojskową. Był to jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia. Nie wiem jak to jest, ale łatwiej nawiązuję relacje z osobami, które miały podobnie pokręcone życie. W wojsku to ja zostałem przez takie osoby odnaleziony i niejako „uchroniony i namaszczony” na pisarza kompanijnego. Byłem w kompanii w hierarchii ważności drugą osobą zaraz po dowódcy kompanii. Do moich obowiązków jako pisarza kompanijnego należało: prowadzenie książki rozkazów; prowadzenie akt osobowych żołnierzy; planowanie i zabezpieczenie służby; planowanie, rozpatrywanie i rozliczanie przepustek i urlopów okolicznościowych; planowanie i rozliczanie żywności (w tym kartek żywnościowych); kwestie finansowe związane z żołdem oraz różnymi dodatkami niepieniężnymi. Z wojska wyszedłem w stopniu kaprala z odznaką wzorowego żołnierza. Byłem przygotowany do samodzielnego życia. Modlitwy różańcowej nie zaprzestałem. Określiłem wtedy swój plan – cel. Podejmę pracę i będę dobrym pracownikiem, skończę studia z dobrym wynikiem, ożenię się, będę miał dwoje dzieci: córkę i syna. Od 25 lat pracuję bez przerwy, w tym od 20 lat jako celnik. W tym roku we wrześniu otrzymałem od Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego srebrny medal za długoletnią, wzorową służbę. Od 21 lat jestem żonaty. Mam wspaniałą żonę, bardzo dobrze gotuje. Ma na imię Dorota, nie dawno odkryłem, że w języku greckim to imię oznacza: „dar od Boga”. Mam 18 letnią córkę i 15 letniego syna. Studia wyższe ukończyłem z tytułem magistra ekonomii z oceną bardzo dobrą na dyplomie. Zanim się ożeniłem otrzymałem od mojej babci na własność w darowiźnie mieszkanie znajdujące się w drewnianym domku. Początki mojego małżeństwa nie były łatwe. Oboje z żoną nie wiele zarabialiśmy. Był to czas galopującej hiperinflacji. Wzięliśmy kredyt bankowy na zakup mebli. Oprocentowanie w stosunku rocznym wynosiło 36 %, po 3 miesiącach wzrosło do 82 %. Nie zapomnę pierwszej naszej zimy. Nie mieliśmy środków na zakup węgla. Codziennie chodziliśmy do chlewka na zmianę raz ja raz żona, by tam z nadzieją przebierać rękami w piachu w poszukiwaniu kawałków, pozostałości węgla. Do dziś ja z żoną zastanawiamy się, jak to było możliwe, że w miejscu, w którym już dawno nie było węgla, nam każdorazowo dzień w dzień w tym samym miejscu przez okres od października do marca udawało się codziennie napełnić wiadro węglem. Zaraz po tym doświadczeniu w moim życiu pojawił się dawno niewidziany mój wujek, który wrócił z zagranicy, od którego otrzymaliśmy darmowy deputat na węgiel na kilka następnych okresów zimowych. W tym samym czasie spotkaliśmy się również z ogromną życzliwością przyjaciół ze strony mojej żony. Otrzymaliśmy od nich za darmo naszą pierwszą lodówkę. Dzięki nim podjęliśmy dodatkowe zajęcia zarobkowe. Szybko spłaciliśmy nasze zobowiązanie finansowe. Wkrótce po tym zostałem zatrudniony w urzędzie celnym. Wydawało mi się, że już nic złego nie może mnie spotkać. Jednak z pojawieniem się moich dzieci, zaczął mnie trawić nowy problem, który bardzo mnie przerósł. Brak ojca w moim życiu spowodował, że nie mając wzoru bycia ojcem, nie wiedziałem, czym jest ojcostwo. Moje częste wyjazdy służbowe, dodatkowa praca w nadgodzinach, były moją wymówką i ucieczką od moich rodzicielskich obowiązków. Nie potrafiłem być ojcem dla swoich dzieci. Nie odnajdywałem się w życiu mojej rodziny. Do poznania tej rzeczywistości dochodziłem bardzo powoli. Jej pełne przeze mnie odkrycie sprawiło, że nie chciałem tak dalej żyć. Konsekwencją tego wewnętrznego rozbicia była niemożność przyjęcia przeze mnie propozycji intratnego awansu zawodowego. Utraciłem sens życia. Dziewięć lat temu uczestniczyłem w Rekolekcjach Ewangelizacyjnych Odnowy w Duchu Świętym. Stało się coś, co jest dla mnie najważniejszym i najbardziej przełomowym odkryciem mojego życia – Bóg jest moim Tatą! Po jakimś czasie zwróciłem uwagę, że zacząłem szczycić się tym, że jestem tatą, że czynię starania i znajduję czas dla moich dzieci. Szybko rosną. Tym bardziej czułem potrzebę bycia z nimi w ich okresie dorastania. Rozmawiamy ze sobą. Dzielą się one swoimi problemami i radościami. To czego nie było, a jest teraz, to radość z przebywania razem, żona mi mówi, że stałem się bardziej matczyny niż ona. Jestem spokojniejszy o swój byt i rodzinę, nawet biorąc pod uwagę nagłe i niesprzyjające okoliczności. Dwa lata temu stwierdzono u mnie nowotwór w kości udowej lewej. Przeszedłem operację, kontynuuję leczenie. Jest we mnie pokój. Wiara w Boga bardzo mi pomaga. Powoduje, że kiedy ktoś mi mówi, że czegoś nie mogę zrobić, że to ponad moje siły, ja się tylko w duchu uśmiecham, bo Bóg daje mi siłę wyboru. Wiara pomaga mi w wybiciu się ponad przeciętność. W dalszym ciągu kontynuuję modlitwę różańcową. Lubię mój dom. Odnajduję się w mojej rodzinie. Umawiam się z moją żoną na randki, a to udajemy się do jakiejś restauracyjki na dobrą kolację, a to idziemy do kina. Dzieci nas w tym dopingują. Odnajdując się w życiu rodziny, odnalazłem się jednocześnie w życiu Kościoła. Od sześciu lat jestem liderem grupy modlitewnej „Jezus Dobry Pasterz” w parafii Ducha Świętego w Białymstoku. W pracy społecznej udzielam się na rzecz ludzi, których życie bardzo się skomplikowało. Potrzebują pomocy w załatwieniu prostych spraw życiowych, w przełamywaniu barier w relacjach międzyludzkich. Wydaje mi się, że znam ich od dawna. Na swój sposób są mi bliscy. Umiem z nimi rozmawiać. Otwierają się przede mną.  Zmiana dokonała się też w życiu mojej mamy i młodszego brata. Oboje praktykowali coś w rodzaju hinduizmu, byli zafascynowani osobą Satia Sai Babą. Przed siedmioma laty oboje przeżyli swoje nawrócenie podczas wakacyjnych Rekolekcji Ewangelizacyjnych Odnowy w Surażu. Odnaleźli pokój serca. Mama realizuje się w różnych programach prowadzonych przez Uniwersytet Trzeciego Wieku. Spełnia się w malarstwie akwarelowym. Brat ma od tamtej pory stałe zatrudnienie. Jest specem od kominków. Oboje od jakiegoś czasu praktykują modlitwę różańcową.

 

Białystok, listopad’2011.                                                           Robert Masłowiecki